Znowu coś z kategorii: smaki dzieciństwa.
Należy kupić dużo botwiny, bo jej żywot jest krótki i dobrze jest posiekaną zamrozić, aby jeszcze raz botwinkę ugotować. Albo zrobić botwinową tartę, na której przepis w niedalekiej przyszłości zamieszczę.
Botwinkę gotuję dokładnie tak, jak zamieszczany gdzieś wcześniej barszcz czerwony. Botwinka różni się jednak smakiem i tym, że jest gęsta z powodu buraczanych liści, które są jej głównym składnikiem.
No to do roboty.
Botwinę oddzielić od młodych buraczków (taką trzeba kupić, czyli z małymi buraczkami na końcu). Buraczki oczyścić i pokroić w cieniutkie plasterki.
Liście razem z łodygami dokładnie wypłukać i pokroić dość drobno.
Na dno garnka wlewamy trochę oliwy i wrzucamy plasterki buraków.
Dodajemy posiekaną botwinę:
Botwina w garnku, podpalamy ogień i kilka minut smażymy, aż zmięknie i zmniejszy objętość.
Zasada jest taka: Wrzuconych do garnka liści ma być tyle, ile chcemy mieć zupy, czyli trzeba zapamiętać do jakiego poziomu siegają wrzucone liście. Pod koniec tego smażenia liści doprawiamy np. warzywkiem, pieprzem (nie za dużo warzywka, bo liście się kurczą i lepiej później dosolić niż przesolić).
Jak już botwina zmniejszy objętość i będzie miała wygląd takiej wymęczonej ;), zalewamy wodą do poziomu, gdzie sioęgały liście przed smażeniem. Wiem, że brzmi to bardzo poważnie, ale to najlepszy sposób, aby zupa miała odpowiednią gęstość.
Liście wymęczone:
I zalane:
Jak się zagotuje, należy zakwasić na przykład sokiem z cytryny albo jak ja octem (tak mi najbardziej smakluje). Nie powiem ile, bo trzeba próbować. Ma być czuć troszkę tego kwaśnego smaku.
Dalej gotujemy, aż buraki i łodygi będą miękkie. Potem wyłączamy ogień i jak trochę przestygnie, zaprawiamy śmietaną./ Na duży gar, powiedzmy 4 l potrzebujemy więcej niż pół dużego kubka śmietany. Zagotowujemy i to już koniec.
Podajemy z jajkiem:
I..... z młodymi ziemniaczkami z cebulką i koperkiem, które można sobie wrzucić do zupy.
Sm,acznego :)
ps. W temacie smaków z dzieciństwa: ugotowałam dziś kompot z rabarbaru. No i przypomniało mi się, jak w czasach, gdy słodycze były towarem deficytowym, a na półkach leżały wstrętne wyroby czekoladopodobne, dzieci nadrabiały pomysłowością, aby zjeść coś słodkiego. Na przykład rabarbar z cukrem. Powspominałam i zjadłam dziś kilka kawałków rabarbaru obranych i obtoczonych cukrem (trzcinowym, bo lepszy). Przeniosłam się na chwilę w czasie. Polecam. :)