Należę do pokolenia, które za komuny w stołówkach szkolnych jadło to danie co poniedziałek. Poniedziałek był na stołówkach dniem bezmięsnym z dwóch powodów: nie było dostaw mięsa po wolnej niedzieli (potem sobocie) i niedziela była dniem, w którym się jadło więcej niż zwykle i głównie mięso, więc w poniedziałki można, a raczej trzeba było od obżarstwa odpoczywać. Wydaje mi się, że nie było to głupie.
Dowolną ilość ziemniaków ugotować w osolonej wodzie, wystudzić i dokładnie utłuc tłuczkiem, albo przecisnąć przez jakąś praskę. Nie posiadam takiego sprzętu, bo pewnie i tak bym tego nie robiła ze zwykłego lenistwa. ;)
Cebulę (na kilogram ziemniaków 1 cebuka) pokroić w kostkę i zesmażyć na oliwie albo oleju. Dodać do ziemniaków. Wbić jajo, doprawić pieprzem i ewentualnie solą. Posypać mąką ziemniaczaną (lepiej się trzymają, ale tej mąki nie może być za dużo, tak około 1 łyżka na 1 kg ziemniaków) i mąką pszenną, też nie za dużo, 1-2 łyżki. Wyrobić ciasto ziemniaczane. Jak się lepi bardzo do rąk, dosypać mąki pszennej.
Formować płaskie kotleciki.
Można obtoczyć w tartej bułce, ale nie jest to konieczne.
Smażyć na złoty kolor.
Podawać z dowolnym sosem i dodatkami. Ja oczywiście lubię tradycyjnie i do znudzenia:
Smacznego. :)
Mniam dzięki że przypomniałaś mi ulubiony smak z dzieciństwa :)
OdpowiedzUsuńMiło mi. Też lubię wracać do smaków dzieciństwa. Z wiekiem człowiek staje się sentymentakny (mówię o sobie oczywiście).
Usuń